Recenzja filmu

Reality (2012)
Matteo Garrone

Wielki Brat patrzy!

"Reality" jest zbyt łagodny, by stanowić wiarygodną satyrę na świat telewizji (abstrahując od faktu, że dyskontowanie popularności reality show jest passe od jakichś dziesięciu lat). Jest też
Matteo Garrone rozpoczyna swój nowy film w chmurach. Inaczej niż w "Gomorrze", w której od początku wąchaliśmy neapolitańską glebę, kamera opada prosto z nieba i podąża za osiemnastowieczną karocą, przemierzającą uliczki współczesnego miasta. Pojazd mija kolejne samochody, by w końcu dobić do celu – rezydencji w klimacie epoki, w której odbywa się wystawne wesele. Ta scena znajdzie w filmie swoje lustrzane odbicie. Tyle że zamiast o wcielonej w życiu fantazji będzie to już opowieść o ciężkiej paranoi. 

Na weselu poznajemy Luciano – mężczyznę, którego siła wyobraźni może się równać tylko determinacji. Luciano nosi obcisłe koszulki, sprzedaje ryby i choć czasem pozwala sobie na drobne przekręty, to facet do rany przyłóż (odgrywający go Aniello Arena ma charyzmę komediowych gwiazd kina niemego). W normalnych okolicznościach trudno byłoby go wyłowić z osiedlowej, neapolitańskiej społeczności: rozwrzeszczanych matron, półnagich cwaniaczków, wąsatych królów życia i otyłych dzieciaków. Okoliczności nie są jednak normalne. Namówiony przez dzieci bohater bierze udział w castingu do włoskiej edycji "Big Brothera". To, co z początku wydaje się niegroźną zabawą, szybko przeradza się w obsesję. Zwłaszcza, że w oczach znajomych i nieznajomych Luciano staje się bohaterem. Z uchem przy telefonie i pięścią przy czole, bohater oczekuje zaproszenia do programu…

Opowiadając historię Luciano, Garrone przemawia głosem empatycznego obserwatora. Jego film jest pogodny, a konwencja to swobodny miks neorealizmu oraz realizmu magicznego. Paradoksalnie, jest to połączenie tak naturalne w warstwie fabularnej, że kiedy później reżyser kieruje opowieść w nieco mroczniejsze rejony, łatwo tę zmianę kursu przeoczyć. Próbując jeszcze parokrotnie tasować nastrojem opowieści, Garrone otwiera kilka furtek. Niestety, nie przekracza żadnego z progów. "Reality" jest zbyt łagodny, by stanowić wiarygodną satyrę na świat telewizji (abstrahując od faktu, że dyskontowanie popularności reality show jest passe od jakichś dziesięciu lat). Jest też niewystarczająco sugestywny wizualnie i atrakcyjny narracyjnie, aby opowiadać o klątwie lub darze wybujałej wyobraźni. Nie sprawdza się również jako utwór o chorobie psychicznej, gdyż reżyser inwestuje zbyt mało energii, aby pokazać zderzenie bohatera z rodziną i najbliższymi, nie mówiąc już o ekspansywnej neapolitańskiej społeczności. 

Zarówno komediowe, jak i dramatyczne tony, są u Garrone nieco przytłumione. Jakby do samego końca nie mógł się zdecydować, na których strunach zagrać. Ostatecznie, wybiera formułę słodko-gorzkiej bajki z morałem. Szkoda że wszystkie morały o Wielkim Bracie znamy już na pamięć. 
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones